Potok swobodnych myśli i zaproszenie do rozmowy. Trochę na wesoło, trochę na poważnie, ale przede wszystkim szczerze. O wielkich sprawach Małych Ludzi z męskiego, a dokładniej tatowego punktu widzenia.

piątek, 2 grudnia 2016

Wesołych Świąt.


Usiadłem przy stole z mocnym postanowieniem napisania w końcu czegoś wesołego. Nie zwracam uwagi na to co jest za oknem (buroszarociemnozimnocholera) ani na to czego nie ma (jaknielatotochociażsłońce). Siadam, mam dobry nastrój, z daleka już pachnie piernikiem i grzańcem, rano na świecie zrobiło się biało - jest dobrze. Poza tym idą święta o czym na każdym kroku przypomina mi Starszy Brat a jak zdarzy mu się przez przypadek zapomieć      wyręczy go ochoczo w tym obowiązku Brzdąc.

A ten akurat Jegomość pamięć ma znakomitą. Dni do małego Mikołaja (6 grudnia) i dużego Mikołaja (24 grudnia) odliczane są codziennie po wielokroć. Za każdym razem odświeżana jest również lista prezentów, którą facet w reniferowym zaprzęgu powinien (czytaj: MUSI) ze sobą przytargać na nasz stromy dach, by potem bezszelestnie przepuścić je przez kominek. Niepotrzebny i niezamierzony hałas może bowiem nie tylko zdemaskować Mikołaja, ale także wyprowadzić z równowagi Potwora.
I może w obawie przed nieprzewidywalną reakcją psa Brzdąc postanowił o świcie zwierzyć się ze swoich rozterek.

"Wpadł" do nas o świcie jak zawsze bez pukania. Nie zwracając uwagi na stopy, kolana i żebra przemieścił się na wysokość poduszek, położył na plecy, ściągnął z nas po równym kawałku kołdry owijając swoje wychłodzone ciałko i zaczął szeptać. Widziałem tylko z profilu kontur jego twarzy i poruszające się szybko palce.

- Rrrrrrrraz, dwa, trzy, czterrrrrry ( to rrrrrrrrrrrrrrr dlatego, że Brzdąc jest na etapie jego doskonalenia.....mimo doskonałości) - liczy i nagle się zatrzymuje. - Tato?

- Hm - nieudolnie udaję, że jeszcze śpię.

- Za ile przyjdzie Mikołaj?

- Który?

- Ten Duży.

- Za..... - wyciągam swoją dłoń spod poduszki i pokazuje Brzdącowi jeden palec za drugim.

- Rrrrrrrrrrraz, dwa, trzy, czterrrrrrrrrrrry. Za cztery dni?

-Uhm.

- Ale to szybko! - rozpromienił się. - Tato?

-Tak? - wiem, że to koniec nie tylko spania, ale nawet udawania.

- A święty Mikołaj umie mówić po hał-hałsku?

- Proszę? - przełknąłem ślinę. Jakie to szczęście, że jest ciemno bo dzięki temu Brzdąc nie widzi wyrazu mojej twarzy na której zaskoczenie mierzy się z rozbawieniem. Taki widok mógłby go całkowicie spłoszyć. A ja chciałem wiedzieć do czego Mikołajowi może służyć hał-hałski.

- Czy umie mówić po hał-hałsku, żeby dogadać się z naszym psem?

- Święty Mikołaj potrafi mówić we wszystkich językach więc w psim także. Słuchają go wszystkie zwierzęta, jest jak Doktor Dollitle - zażartowałem, choć Brzdąc moje słowa musiał wziąć na serio.

Potem wstał, ubrał się, zjadł jajecznicę, zawiózł ze mną do szkoły Starszego Brata a potem sam dał się zawieźć do przedszkola. Jechaliśmy słuchając muzyki, każdy w swoim świecie.

Nie wiem czy myślał o naszym poranku, swoich pytaniach, skojarzeniach i w końcu czy myślał o mnie. W każdym razie ja myślałem o tym wszystkim a o Nim w szczególności.

Język hał hałski? Jak tu się nie uśmiechać....

Skręcając w zaśnieżoną ulicę przypomniałem  sobie jak kilka dni temu, tuż przed snem zapytał mnie z przejęciem:

- Tato, a Ty będziesz na moich masełkach?

- Na czym? - zdumiałem się bo tej pozycji w planach na grudzień nie znalazłem.

- No tam, gdzie będę Królem.....

- Chodzi o Jasełka, tak?

- No tak, ja....., mi...... pomyliło mi się - zawstydził się.

Masełka - Jasełka.....

Jak tu się nie śmiać? - wpadło mi do głowy gdy wpadałem na rondo. A potem ta myśl przyciągnęła kolejną gdy Brzdąc rok temu siedząc obok choinki i wpatrując się w spadające z nieba płatki śniegu powiedział?

- Ten śnieg jest jak..... wiewiórki kokosowe.....

Zaparkowałem. Wysiadłem, otworzyłem Brzdącowi drzwi i gapiłem z się jak wskakuje na schody. Tuż przed wejściowymi drzwiami wpadł w mały poślizg i zachichotał.

A u mnie otworzyła się kolejna szuflada. Jak mówi na hipopotama? Hi-cho-potam.

Śledząc jego każdy ruch odprowadziłem Brzdąca do sali. Pomachałem. Ciężko wsiadłem do samochodu i głęboko oddetchnąłem. Uświadomiłem sobie, że to mogą być ostatnie święta z wiewiórkami, hichopotamem, masełkami i językiem hał-hałskim. I zdałem sobie sprawę, że wcale nie jest mi z tym do śmiechu.