Potok swobodnych myśli i zaproszenie do rozmowy. Trochę na wesoło, trochę na poważnie, ale przede wszystkim szczerze. O wielkich sprawach Małych Ludzi z męskiego, a dokładniej tatowego punktu widzenia.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Pstryk.

Widzę dwie rozpromienione, szczęśliwe twarze. Roześmiane, beztroskie oczy patrzą ubawionym wzrokiem wprost w obiektyw. Głowy stykają się kapeluszami. Starszy Brat wybrał sobie żółty, z czarną opaska nabitą co najmniej setką srebrnych ćwieków w kształcie caro. Brzdąc postawił na błękitno - granatowo - szaro - białą kratkę. Poznaję koszulki, z których dawno już obaj wyrośli a w rozchylonych w uśmiechu ustach mogę naliczyć więcej mleczaków niż stałych zębów. Gdzie i kiedy to było? Miejsce pamiętam, rok niestety też.

Nie trzymam przesadnego porządku w zdjęciach bo czas by je chronologicznie poukładać jeszcze nie nadszedł. Do tego służy emerytura. Dziś nie ma co w tym grzebać. I mimo, że wspomniane zdjęcie zainstalowałem sobie jako tapetę wszędzie gdzie to było możliwe bo dzięki niemu czerpię garściami z wakacyjnej energii, to do samych zdjęć zaglądać nie lubię.

Bo właśnie wtedy muszę sobie odpowiedzieć na pytanie gdzie i kiedy to było. Z "gdzie" umiem sobie poradzić bez mrugnięcia okiem z "kiedy" jest znacznie gorzej.

Niedawno - oszukuję sam siebie wiedząc,  że minęły lata świetlne. Rok temu? - pytam po cichu choć tak naprawdę przeleciały trzy. Zdjęcia są dla mnie jak słupki na autostradzie - odliczają odległość tyle, że w tym przypadku z przebyty dystans wcale nie cieszy.

Dlatego do zdjęć nie wracam zbyt często i naprawdę nie wiem co nas podkusiło by kilka ścian w domu zamienić w wernisaż pod tytułem " Kiedy to było...".

Masochizm cholerny.

No bo co mi po tym, że zobaczę Starszego Brata zajadającego się czarnym piachem, grającego na mikro perkusji albo śmigającego na plastikowym quadzie? W czym pomoże mi widok Brzdąca pływającego w rękawkach z Zig Zakiem MC Queen'em, albo w stroju Olafa z Krainy Lodu?

Jeden na rowerze, drugi obok choinki. Nad morzem, na głowie,  w koronie, przy żłóbku, w przebraniu klauna lub niedźwiadka, z sokiem lub makaronem, z plastrem na czole albo przyklejonym wąsem. I najczęsciej z szerokim szczerym uśmiechem. Koślawe nóżki, pękate brzuszki, śmiały wzrok. To widzę.

I nawet jeśli i ja się nieco uśmiechnę to przez łzy a ja tych łez nie lubię.

Bo takich jak oni wtedy -  już nie ma. I nigdy już nie będzie. Nawet nie zdążyłem im się dobrze przyjrzeć a już zniknęli. Jak przechodnie przebiegający przez pasy na migającym zielonym świetle. A byli tylko przez chwilę. Jedną, krótka chwilę. Pstryk i już. Nie ma. Koniec. Pa.

Teraz kiedy są tacy inni, dojrzalsi, mężniejsi, wyżsi i odważniejsi znowu nie jestem w stanie im się przypatrzeć. Posłuchać i poznać. Wsłuchać i zrozumieć. A przecież jutro znowu ich nie będzie. Znowu pojawi się na śniadaniu ktoś inny. Dojrzalszy, wyższy, mądrzejszy.

I żeby było jasne! Na czas się nie złoszczę, zabiegane biedaczysko. Zawsze gdzieś pędzi i raczej się nie spóźnia, ale mógłby cholera zwolnić nieco. Dobra, nie zawsze, nie wszędzie,  nie w każdym przypadku ale gdyby to zrobił raz na jakiś czas świat by się nie zawalił. Przeciwnie.

Na wciśnięcie pauzy nie ma co liczyć żaden argument nie zadziała. Siłą człowiek też niczego nie wskóra. Po dobroci tym bardziej. Więc skoro on, czas nic nie zrobi muszę zrobić to ja.

Zrobię więc zdjęcie. A potem drugie, trzecie, siódme,  sto siódme i następne,  następne i następne. Po nich przyjdą kolejne i następne i następne. Spakuję je w foldery i schowam. Ukryję przed sobą. I zrobię następne. Kolejne. I znowu ukryję. I zatrzymam je dla Starszego Brata i Brzdąca. Wrócą do nich kiedy będą chcieli a ja....kiedy będę gotowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz