Potok swobodnych myśli i zaproszenie do rozmowy. Trochę na wesoło, trochę na poważnie, ale przede wszystkim szczerze. O wielkich sprawach Małych Ludzi z męskiego, a dokładniej tatowego punktu widzenia.

niedziela, 9 września 2018

Braterstwo krwi.

Siedem miesięcy mnie tu nie było. Szmat czasu, prawda?
Jak zacząć?
Jakiś pomysł?
Usiadłem z kieszeniami pełnymi dobrych chęci ale z głową w której hula przeciąg.

To może tak...
Starszy Brat jest starszy o siedem miesięcy, Brzdąc w sumie też. Proces starzenia nie ominął również mnie ale na szczęście w tym przypadku zmiany są niedostrzegalne (tak przynajmniej sądze i nie życzę sobie polemiki w tej kwestii. No.)

Są zdrowi. Są pełni życia. Są sobą choć tak bardzo inni od Tych,  których znałem siedem miesięcy temu. Ale wciaż...

Lubią się i nie lubią. Uwielbiają ze sobą spędzać czas i unikają siebie jak ognia. Wspierają w każdej wojence podjazdowej z siwym ojcem choć ich sojusze bywają kruche niczym patyki znalezione zimą w parku. Potrafią nawzajem dominować i ogłaszać kapitulacje,  budować i niszczyć, ranić się słowami by za chwilę z czułością naklejać niewidzialne plasterki. Kochają się choć w tej miłości często się gubią i błądzą jak w labiryncie.

Co wtedy robię? Nic. Chcę by sami znaleźli drogę do wyjścia, nazwali swoje emocje i przywykli do nich. Oswoili się. Jasne, że dbam by nie polała się krew, czyjś palec nie wylądował w czyimś oku albo jakaś piącha nie wylądowała na miękkiej jeszcze szczęce. Ale jestem jak policjant na meczu podwyższonego ryzyka. Świdruję wzrokiem trybuny, bacznie się towarzystwu przyglądam ale interwencje zostawiam sobie jako środek ostateczny.

A oni żyją ze sobą i wciąż się obwąchują. Czasem wchodzą sobie w drogę innym razem obchodzą szerokim łukiem. Uczą się słów: NIE, ZOSTAW MNIE, CHCE BYĆ SAM, NIE PRZESZKADZAJ , ale także PRZEPRASZAM CIĘ. Uczą się wzajemnego szacunku i szacunku do własnych potrzeb. Oczywiście, czasem przeciągają strunę, sprawdzają granice wytrzymałości nie tylko na ton ale także poziom decybeli i jasne jest, że ziemia wtedy drży, wieje wicher a słowa lodem skuć potrafią. Człowiekowi wtedy wydaje się, że wszystko jak "krew w piach" (krew od razu).

Ale zdarza się i tak, że chwytają wszystko w lot jak prymusi, sprzężenie zwrotne działa jak ta lala a ojciec nabiera pewności, że proces edukacji braterskiej zbliża się do końca. No właśnie. NABIERA (się).

Ten proces się nigdy nie skończy. Zawsze będzie coś do zrobienia, do wyjaśnienia, do nauczenia. Ale niech zaczną już dziś a w zasadzie niech nie przestają pokonywać kolejnych stopni wtajemniczenia braterskiej więzi. Braterstwa krwi.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Guliwer i igrzyska.


No i po igrzyskach. Pora wziąć głęboki oddech i wrócić do siebie sprzed dwóch tygodni. Ostatnio nic nie nie było na swoim miejscu - ani godziny spania, ani czuwania, ani aktywności, ani relaksu, ani jedzenia ani picia, bycia i życia. Mój biologiczny zegar przestawiony przez niewidzialną koreańską dłoń pędził w takim tempie, że zwyczajnie nie mogłem za nim nadążyć. I chyba wciąż się późnię....

Nocny dyżur rozpoczynał się dwadzieścia minut po północy a kończył przed 9 rano. Robiłem co mogłem by go przesiedzieć, przegadać, przespacerować, przejeść a nade wszystko przetrwać. Jeden taki nocny wypad do Korei mój zaprawiony w telewizyjnym surwiwalu organizm był w stanie pokonać z marszu. Drugi - dwa dni później - też. Przy trzecim - po kolejnych 48 godzinach - zaczął nieśmiało pytać - dlaczego? - Po czwartym się obraził, po piątym - zirytowany do szpiku kości odłączył uczucia zostawiając łaskawie działające na 50 procent funkcje życiowe. Nieźle więc widziam, przyzwoicie słyszałem, węch mnie nie opuścił, reagowałem na zimne i gorące ale co
czułem - tego nie wiem. A raczej nie pamiętam.

Pamiętam za to, że z Brzdącem potrafiłem nie rozmawiać prawie 3 dni bo tak się jakoś mijaliśmy. Odnajdywałem tylko jego małe, skulone ciałko ukryte pod kołdrą gdy wychodziłem bladym świtem. Słysząc równy, cichy oddech zerkałem na dłonie ściskające bezimiennego pieska z Ikei. Wiedziałem, że za 18 godzin wrócę i nakryję go tą samą kołdrą i pomogę pieskowi - jeśli zaliczy lot na podłogę - odnaleźć drogę z powrotem na poduszkę.

Pamiętam strzępki rozmów z Starszym Bratem - ale o czym...? Muzyce, jakiejś aplikacji, książce, szkole? Pewnie tak... Wiem, że kiedy chciał żebym został jeszcze chwilę - marzyłem by się położyć. A kiedy chciałem pogadać On myślał o śnie. Wygląda więc na to, że i nasze drogi podczas igrzysk częściej się omijały niż przecinały. 

Ale już po igrzyskach i tatuś wraca na dobre. Z jednym oczkiem przymkniętym ze zmęczenia, z prawą nóżką lekko kulawą od wczesnego wstawania ale wraca gotów nadrabiać wszelkie zaległości - książkowe, filmowe, animacyjne. Tyle, że takie powroty po dłuższej (nie)obecności można porównać do odwiedzin Guliwera w domu liliputów. Bo nie ma szans by taki wielkolud mimo najszczerszych chęci na coś nie nadepnął, czegoś innego nie ominął, nie poczuł, nie zrozumiał a w najlepszym przypadku czegoś nie potłukł. Ot taka duża niezdara. 

Wygaszenie olimpijskiego znicza przyjąłem więc z żalem - bo nie lubię jak coś dobrego tak szybko się kończy, ale też z ulgą - bo było mi to potrzebne. By nie zwariować, by trzymać bose stopy na twardej, zimnej ziemi i nie odlecieć. Dam sobie trochę czasu by zatęsknić na powrót za igrzyskami ale na razie spróbuję wetknąć głowę do domu tak by nie nabić sobie guza. Jak Guliwer.