Potok swobodnych myśli i zaproszenie do rozmowy. Trochę na wesoło, trochę na poważnie, ale przede wszystkim szczerze. O wielkich sprawach Małych Ludzi z męskiego, a dokładniej tatowego punktu widzenia.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Guliwer i igrzyska.


No i po igrzyskach. Pora wziąć głęboki oddech i wrócić do siebie sprzed dwóch tygodni. Ostatnio nic nie nie było na swoim miejscu - ani godziny spania, ani czuwania, ani aktywności, ani relaksu, ani jedzenia ani picia, bycia i życia. Mój biologiczny zegar przestawiony przez niewidzialną koreańską dłoń pędził w takim tempie, że zwyczajnie nie mogłem za nim nadążyć. I chyba wciąż się późnię....

Nocny dyżur rozpoczynał się dwadzieścia minut po północy a kończył przed 9 rano. Robiłem co mogłem by go przesiedzieć, przegadać, przespacerować, przejeść a nade wszystko przetrwać. Jeden taki nocny wypad do Korei mój zaprawiony w telewizyjnym surwiwalu organizm był w stanie pokonać z marszu. Drugi - dwa dni później - też. Przy trzecim - po kolejnych 48 godzinach - zaczął nieśmiało pytać - dlaczego? - Po czwartym się obraził, po piątym - zirytowany do szpiku kości odłączył uczucia zostawiając łaskawie działające na 50 procent funkcje życiowe. Nieźle więc widziam, przyzwoicie słyszałem, węch mnie nie opuścił, reagowałem na zimne i gorące ale co
czułem - tego nie wiem. A raczej nie pamiętam.

Pamiętam za to, że z Brzdącem potrafiłem nie rozmawiać prawie 3 dni bo tak się jakoś mijaliśmy. Odnajdywałem tylko jego małe, skulone ciałko ukryte pod kołdrą gdy wychodziłem bladym świtem. Słysząc równy, cichy oddech zerkałem na dłonie ściskające bezimiennego pieska z Ikei. Wiedziałem, że za 18 godzin wrócę i nakryję go tą samą kołdrą i pomogę pieskowi - jeśli zaliczy lot na podłogę - odnaleźć drogę z powrotem na poduszkę.

Pamiętam strzępki rozmów z Starszym Bratem - ale o czym...? Muzyce, jakiejś aplikacji, książce, szkole? Pewnie tak... Wiem, że kiedy chciał żebym został jeszcze chwilę - marzyłem by się położyć. A kiedy chciałem pogadać On myślał o śnie. Wygląda więc na to, że i nasze drogi podczas igrzysk częściej się omijały niż przecinały. 

Ale już po igrzyskach i tatuś wraca na dobre. Z jednym oczkiem przymkniętym ze zmęczenia, z prawą nóżką lekko kulawą od wczesnego wstawania ale wraca gotów nadrabiać wszelkie zaległości - książkowe, filmowe, animacyjne. Tyle, że takie powroty po dłuższej (nie)obecności można porównać do odwiedzin Guliwera w domu liliputów. Bo nie ma szans by taki wielkolud mimo najszczerszych chęci na coś nie nadepnął, czegoś innego nie ominął, nie poczuł, nie zrozumiał a w najlepszym przypadku czegoś nie potłukł. Ot taka duża niezdara. 

Wygaszenie olimpijskiego znicza przyjąłem więc z żalem - bo nie lubię jak coś dobrego tak szybko się kończy, ale też z ulgą - bo było mi to potrzebne. By nie zwariować, by trzymać bose stopy na twardej, zimnej ziemi i nie odlecieć. Dam sobie trochę czasu by zatęsknić na powrót za igrzyskami ale na razie spróbuję wetknąć głowę do domu tak by nie nabić sobie guza. Jak Guliwer.