Tak, że tak – pomyślałem sobie kiedy kolejny raz usłyszałem,
że jestem niesprawiedliwy. A słyszę to dość często. Powód zawsze się znajdzie.
Starszy Brat najczęściej zarzuca mi niesprawiedliwość kiedy musi opuścić
wygodną sofę i pomaszerować do swojego pokoju żeby przyjrzeć się bliżej historii
Rzymian, rozmieszczeniu parków narodowych albo zaprzyjaźnić się z angielskimi czasownikami
nieregularnymi. Świat w takich momentach sprzysięga się przeciwko niemu.
Sojusznicy go opuszczają a wrogowie czają się za każdym rogiem. Na ich czele stoi
oczywiście Brzdąc. Jego przedszkolny (jeszcze tylko przez cztery miesiące) wiek
i związany z nim brak obowiązków szkolnych drażni, irytuje i staje się jawnym
powodem wielkiej dziejowej niesprawiedliwości za którą odpowiada rzecz jasna
ojciec bo akurat był pod ręką. Przyłapany, osądzony i skazany. Całe zło to ja.
Ale dla Brzdąca wiek wcale nie jest atutem lecz ciężarem. To
wielki balast od którego nie sposób się uwolnić. Bo przecież jak się ma jedyne
sześć wiosen nie wszystko w telewizji nadaje się dla oczu i uszu a większość
atrakcji jest dla….starszych. Samemu prawie
nigdzie wyjść nie można a kiedy INNI (najczęściej starsi) noszą czapki z
daszkiem wciąż trzeba zakładać „tę zimową”. Czy muszę mówić jak bardzo jest to
NIESPRAWIEDLIWE?
Tłumaczenia, że każdy wiek ma swoje prawa i obowiązki, plusy
i minusy, za a nawet przeciw – nic nie dają. Dwadzieścia cztery godziny na
dobę, siedem dni w tygodniu ( z nielicznymi wyjątkami) jestem pod ostrzałem
artyleryjskim i jedyne co mogę zrobić gdy argumenty rozpryskują się na tysiące
odłamków to mruknąć pod nosem – tak, że tak.
Przyzwyczaiłem się już do tego, że jestem niesprawiedliwy w
obszarze działalności żywieniowej bo dzieląc czekoladę robię to tak, że zawsze
któryś ma większy kawałek a nakładając penne przydzielę dwie rurki więcej jednemu albo drugiemu. Mam
świadomość, że drzemią we mnie rezerwy w dziale kulturalno oświatowym gdyż tu
nie zachowuję odpowiednich, sprawiedliwych proporcji w przydzielaniu minut
przed telewizorem czy tabletem. A poza
tym wciąż popełniam ten same grzechy czytając za dużo jednemu a za mało
łaskocząc drugiego.
Nie słucham tak samo, nie patrzę tak samo, nie kocham tak
samo.
Przecież to nieprawda, prawda?
Nieprawda?
Niestety. Prawda.
Złapałem się na tym kilka dni temu kiedy Brzdąc skarżył się
na bóle brzucha. Bolało mocno trzy dni. Skończyło się lekarzem, badaniami i
diagnozą, że to wirus. Przez cały czas ktoś z nim był. Masował brzuszek,
podawał miętę, rozmawiał, pocieszał i współczuł. Kiedy po bólu nie było już
śladu wirus zaatakował Starszego Brata. Może zrobił to ze zdwojoną siłą, może
się zmutował, fakt, że bolało jak jasna cholera. Też było masowanie, też mięta,
też współczucie. Ale było też oczekiwanie żeby przestało boleć. Już.
Natychmiast. W tej chwili.
Starszy Brat wyczuł
to przez skórę i dopadły mnie słowa – włócznie grotem zimnym zakończone, że nie
ma równych w tym domu, że jedni dostają więcej a inni mniej.
I miał rację. W tym konkretnym przypadku miał Chłopak rację.
Podświadomie odbierałem mu prawo do cierpienia. Bo jest większy.
Pospieszałem. Bo wystarczy.
Cisnąłem i wyczekiwałem powrotu do formy. Bo szkoła.
Strzeliłem się w myślach w szczękę niczym Anthony Joshua Władimira
Kliczkę. Za karę. Padłem na deski lekko zamroczony.
A potem mnie otrzeźwiło. Taki samosąd czasem jest konieczny by widzieć rzeczywistość
ostrzej i wyraźniej. Żeby przyglądać się innym i sobie nieco wnikliwiej i nie
twierdzić, że jak kocham to z automatu jestem sprawiedliwy bo to złuda. Żeby
nie zaniedbać. Nie zapomnieć kto tu jest dla kogo.
Żeby nie gadać bez sensu….tak, że tak.