Ta historia wydarzyła się naprawdę. Pewien chłopiec kilka lat temu
pojechał na obóz sportowy. Marzył o tym, myślał, przeżywał i wciąż o
tym mówił. Kilkanaście dni przed wyjazdem z rodzicami spotkał się
trener. Przedstawił plan, wspomniał o czekających atrakcjach a na koniec
poprosił rodziców o zgodę na zabieranie młodym sportowcom telefonów
komórkowych. Dzieci miały z nich korzystać tylko w określonych godzinach
wyznaczonych przez opiekunów a dostęp do wi fi miał być zablokowany.
Pewien nadgorliwy i z pewnością również nadopiekuńczy ojciec zapytał
jeszcze czy w pokojach są telewizory a jeśli tak to czy je także można
wyłączyć. "Chodzi przecież o dziesięciolatków, po co mają oglądać po
nocach jakieś głupoty...." martwił się a jego obawy rozwiewał trener. "O
wszystko zadbamy, proszę się nie martwić, będzie dobrze" -
uspokajał. Chłopiec wyjechał. Z uśmiechem na twarzy i misiem w plecaku.
Pełen entuzjazmu i ciekawości. Nadgorliwy ojciec machał mu na
pożegnanie.
Kiedy zadzwonił pierwszy raz mówił, że koledzy oglądają w telefonach filmy pornograficzne.
Kiedy zadzwonił drugi raz płakał i żalił się, że zmuszają go by na to patrzył.
Trzeci telefon: Śmieją się ze mnie i wyzywają.
Czwarty: siedzę sam, nikt ze mną nie rozmawia.
Piąty: chce wracać do domu.
Szósty: Tato, przyjedź po mnie.
Siódmy: Nie wytrzymam, błagam przyjedź po mnie.
Ósmego
telefonu nie było. Ojciec po syna pojechał i zabrał go późną nocą.
Wiedział już, że dzieci miały nieograniczony dostęp do Internetu i
oglądały wszystko bo hasło poznały w pierwszej godzinie pobytu. Czasu
wolnego na surfowanie po sieci było aż nadto. Dzień był podzielony na
dwie części - trening i odpoczynek. Naturalnie podczas zajęć oko trenera
czuwało ale gdy trening się kończył zamykało się a chłopcy robili co
chcieli. Trener wiedział co i kto oglądał w telefonach ale z jego
reakcji wynikło tylko tyle, że koledzy chłopca nazwali "kapusiem",
napiętnowali go a potem wykluczyli z grupy. Dla nich obóz trwał w
najlepsze, dla chłopca skończył się nagle i brutalnie. Trener stał obok
bezradny, bez inicjatywy i bez pomysłu co dalej.
Zapłakany
i załamany chłopiec wrócił do domu. Do sportu zniechęcił się na długie
miesiące aż któregoś dnia wspomniał o koszykówce. Że chciałby znowu
zagrać, że może to dobry pomysł.
I trafił do Komorowa,
małej miejscowości pod Pruszkowem. Niewielką sekcją opiekuje się tu
natchniony Pan Trener Grzegorz Tomaszewski. Chociaż nie....słowo
"opiekuje " jest nieadekwatne bo zbyt ciasne, mało pojemne, nie oddające
rzeczywistości. Pan Trener jest koszykówką. Nie składa się z tkanek ale
z kwart, nie płynie w nim krew lecz czas 24 sekund jakie drużyna ma do
dyspozycji by wykonać rzut. Trening jest najlepszym posiłkiem, piłka
ulubionym towarzystwem a taktyczne łamigłówki ciekawsze i bardziej
pociągające niż wszystkie najlepsze kryminały świata.
Ale
rozkochany w litewskiej koszykówce Tomaszewski to nie tylko Pan Trener
ale także Pan Wychowawca. A w dzisiejszych czasach gdy szkółki, sekcję
czy prywatne kluby rosną jak grzyby po deszczu i liczy się w nich często
nie jakość a ilość (bo co jak co ale "kasa musi się zgadzać") - takie
połączenie Trenera z Wychowawcą w jednej osobie to rzadkość. Uwierzcie
mi.
A przecież wchodzący w nastoletni wiek
chłopcy potrzebują nie tylko kogoś kto da im w kość na treningu ale
także kogoś kto przekaże czasem wprost, innym razem subtelnie a jeszcze
innym wręcz podprogowo życiowe a nie tylko sportowe wartości. Szacunek
dla człowieka, uczciwość, pracowitość, odwaga - te pojęcia wpaja swoim
podopiecznym w Komorowie Pan Trener Tomaszwski oddając się koszykówce
bez reszty.
I chłopiec trafił pod skrzydła Pana Trenera a
po siedmiu miesiącach intensywnej pracy stał się częścią zespołu, który
nie tylko został mistrzem Mazowsza nie dając konkurencji najmniejszych
szans, ale przede wszystkim zdobył wicemistrzostwo Polski. Tak, trudno w
to uwierzyć. Małe miasteczko, mały klub, mało pieniędzy (klub nie ma
sponsora) ale za tym wielkim sukcesem stoją niespotykany entuzjazm i
charyzma jednego człowieka.
Piszę o tym tuż
przed rozpoczęciem koszykarskiego mundialu na który po pół wieku
awansowali Polacy. Już samo pięć dekad bezskutecznego dobijania się do
grona najlepszych drużyn świadczy o tym ile na świecie znaczy polska
koszykówka. Przeciętna liga nie przyciąga ani kibiców na trybuny ani
sponsorów do prezesowskich gabinetów. A przecież wcale nie musi tak być.
Bo w polskiej koszykówce są owszem leniwi trenerzy bez pomysłu, idei i
wykształcenia, którzy swój autorytet budują krzykiem i przekleństwem,
ludzie bezradni w sytuacjach kryzysowych, nie potrafiący pracować z
młodzieżą, zorientowani wyłącznie na zysk. Ale są i ludzie uczciwi,
wiarygodni, wrażliwi, pracowici z pasją i poczuciem misji jak Pan Trener
z małej miejscowości spod Pruszkowa. Tu drzwi są otwarte dla każdego
kto kocha koszykówkę. Pewnie jak się człowiek dobrze rozejrzy to
stwierdzi, że takich miejsc jak Komorów jest w Polsce więcej, ale ja
chciałem napisać o tym co znam najlepiej.