Potok swobodnych myśli i zaproszenie do rozmowy. Trochę na wesoło, trochę na poważnie, ale przede wszystkim szczerze. O wielkich sprawach Małych Ludzi z męskiego, a dokładniej tatowego punktu widzenia.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Nie zapomnę...


Wykręciłem numer i miałem wrażenie, że łączę się z odległą galaktyką. Sygnał zagłuszały trzaski, ciszę między sygnałem jednym i drugim, drugim i trzecim, trzecim i czwartym też zagłuszały trzaski. Mijały sekundy. Trzy, sześć, dziewięć, dwanaście. W końcu po drugiej stronie usłyszałem cichy znajomy głos.

- Słucham? - padło niepewnie, jakby właściciel głosu też najpierw usłyszał dziesiątki trzasków i próbował się przebić przez ich gąszcz.

- Dzień dobry Dziadku, tu Jacek...

- Jacuś?

- Tak, chciałem Ci Dziadku złożyć życzenia z okazji Twojego Święta, dziś Dzień Dziadka...

- Dziękuję - wyłowiłem z tak wielkim trudem jak zostało wypowiedziane.

- Życzę Ci uśmiechu, radości, siły, bo wiesz teraz siła jest ważna. Ale najważniejsze jest zdrowie Dziadku, więc niech Ci go nigdy nie zabraknie...

- Dziękuję - padło znowu, ledwo słyszalne, prawie nieme, ale obecne. - Wiesz Jacuś, jestem już bardzo zmęczony. Bardzo. Starość to...

- Dziadku wiem. Wiem, wiem. Pewnie musisz odpocząć. Nie będę Ci zajmował więcej czasu. Połóż się, odpocznij, prześpij....

- Jestem bardzo zmęczony Jacuś - powtórzył,  być może bojąc się, że go nie słyszę. Ale przecież słyszałem bardzo wyraźnie. Akurat te słowa dotarły do mnie bez zakłóceń. - Starość to męcząca sprawa. Nie mam już siły. - namierzał mój czuły punkt. Sprawdzał nieświadomie swoją szczerością granice mojej wytrzymałości.

I trafił.

Poczułem najpierw dreszcz. Potem słony smak. Wilgoć. Niepewność. Smutek.

Nie słowa mnie kruszyły, ale ich delikatność i chwiejność. Dreptały do mnie powłócząc nóżkami drogą na skróty ze spuszczonymi łebkami i zamglonymi oczami. Kazały wyostrzyć zmysły, domagały się empatii, prosiły o uwagę.

Byłem tam wtedy z Nim. Całym sobą. Przeniosłem się do znanego mi mieszkania w kamienicy, do salonu z przedwojennym zegarem, kryształową misą  gdzie zawsze można było znaleźć coś słodkiego, zerkałem na znajome twarze kuzynów i kuzynek, ich dzieci - czyli wnuków i prawnuków. Zajrzałem do pokoju obok. Tam, na ścianie pamiątka z Ich ślubu. ONA - piękna i wytworna, ON męski i przystojny. Nie patrzą w obiektyw, ale gdzieś dalej, znacznie dalej...

I drugi pokój z TYM łóżkiem. 30 lat temu skakaliśmy z niego udając pilotów, żołnierzy albo cyrkowców, ale później kojarzyło mi się ono z chorobą i cierpieniem, ale nade wszystko wielką miłością. To tu ONA czekała na Jego pomoc, tu dawał dowód swojego wielkiego poświęcenia i uczucia, które nigdy, nigdy nie przeminęło.

Korytarz pachnący pastą. Szafa z "papuciami". Kuchnia z gorzką herbatą i fabryką najlepszych gofrów na świecie. I najlepszą karpatką.

I wtedy, gdy mówił do mnie, w tej trwającej kilka minut rozmowie nie siedziałem po drugiej stronie telefonu, ale na przeciwko Niego, na drewnianym, twardym krzesełku i patrzyłem na jego szczerą, dobrą i zmęczoną twarz. Szukałem blasku w uśmiechniętych oczach i ciepła w mocnych dłoniach. Widziałem jak otwiera usta, jak ze mną rozmawia, jaką przyjemność sprawia mu towarzystwo.

Rozłączyliśmy się. To było 22 stycznia. Dziś nie mogę już do Niego zadzwonić....

....

Starszy Brat płakał. Bardzo, bardzo długo. Szczerze i mocno. To najprostsza i chyba najlepsza, bo najbardziej oczyszczająca reakcja.

Z kolei Brzdąc zadawał proste i skomplikowane zarazem pytania. O to co teraz się dzieje z Dziadkiem? Gdzie jest? Co będzie z nami?
....

Chciałem, próbowałem nawet tłumaczyć, ale wszystkiego powiedzieć się nie da. Nie umiem, nie jestem gotowy i chyba nigdy nie będę. Ale muszę. Podobnie jak oni.