Potok swobodnych myśli i zaproszenie do rozmowy. Trochę na wesoło, trochę na poważnie, ale przede wszystkim szczerze. O wielkich sprawach Małych Ludzi z męskiego, a dokładniej tatowego punktu widzenia.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Męski wypad.


Szczerze mówiąc byłem pełen obaw. Dawno( może nawet nigdy) nie spędziłem z chłopakami trzech dni w dzikim terenie, zdany wyłącznie na siebie. Własną wytrzymałość fizyczną, cierpliwość i pomysłowość. Zastanawiało mnie czy potrafię skupić ich uwagę, zdobyć przychylność, nakłonić do posłuszeństwa i jednocześnie spędzić miło, w miarę bezstresowo czas przy okazji dając im i sobie szansę na przeżycie męskiej przygody.

Ale marzyłem o tym, a jak wiadomo marzenia potrafią przełamać i strach, i niepewność.
Zapakowaliśmy więc sakwy po brzegi, zabraliśmy stary, dwunastoletni maleńki namiocik, który już wkrótce miał się okazać za krótki, za wąski i za niski, wcisnęliśmy plecaki na plecy, poczuliśmy na tyłkach twardość siodełek i ruszyliśmy każdy na swoich dwóch kółkach w nieznane.

No dobrze....przesadziłem.
W dobrze znane tereny, ale nieznane i odkrywane dla nas samych emocje.

Na trasę Męskiej Wyprawy wybrałem rowerowy szlak z Gdyni na Hel. Oczywiście do Trójmiasta dotarliśmy pociągiem objuczeni jak osły. Na własnych plecach przekonałem się jak bardzo brakuje na dworcu kolejowym windy czy chociażby kładki, którą można by przeprowadzić rower. Ale czego się nie robi dla Małych Facetów. Podróży pociągiem obawiałem się chyba najbardziej bo jest długa, monotonna i nudna. Szybko się jednak okazało, ze można ją przejeść, przespać, przegadać i przegrać. Jeśli chodzi o to ostatnie to Brzdąc przekonał się na własnej skórze jak brutalna jest gra w Makao i choć pewnie wcale tego nie planował hartował się jak prawdziwa stal. Po usłyszeniu 17 razy od Starszego Brata i 117 od Brzdąca pytania "kiedy będziemy" mogłem w końcu powiedzieć "już jesteśmy".

Szlak okazał się strzałem w dziesiątkę. Droga jest naprawdę piękna, malownicza, zróżnicowana krajobrazowo i dla początkujących podróżników niezbyt trudna. Kiedy studiowałem mapę w domu wydawało mi się, że pierwszy nocleg na kempingu powinniśmy zrobić w Chałupach, ale szybko się okazało, że to mrzonki. Po pierwsze: Gdynię od Chałup dzieli około 60 kilometrów a po drugie nie przewidziałem tylu postojów....

Na siku, na kupę, na zdjęcie, na picie, na kanapkę, na siku, na pizzę, na odpoczynek, na kabanosa, na siku, na odpoczynek, na zdjęcie, na sprzeczkę, na siku....Cud, że w tym tempie przejechaliśmy aż 40 kilometrów.

Nie forsowałem tempa, nie cisnąłem. Przyglądałem się jak jedynie reagują. Zerkałem na twarze dwóch dzielnych Podróżników doszukując się jakiegoś komunikatu. Są bardziej zmęczeni czy zadowoleni? Stawiają czoło wyzwaniu czy mają ochotę rzucić rower i zażądać noclegu tu i teraz? Czy w tych oczach widać szczęście i spełnienie czy raczej błyskawice?

Z uczuciem ulgi dojechaliśmy do Pucka. Rozbiliśmy namiot na skromnym, ale czystym i bardzo przyjaznym polu namiotowym miejscowego ośrodka sportu. I kiedy marzyłem już tylko o pysznej kolacji i słodkim śnie Brzdąc i Starszy Brat wyciągnęli mnie....na rowery!!!!!
- Co proszę? Nie macie dość? - pytałem totalnie zaskoczony.
- Nie - odpowiedzieli zgodnie i chwilę później śmigali po promenadzie.

Ale tyłki bolały nas wszystkich. Od tego uciec się nie dało. Mięśnie też już były zmęczone, a poziom tolerancji na przeciwności losu zdecydowanie zmalał. Przekonałem się o tym następnego dnia gdy Starszy Brat kilka razy mruknął pod nosem, że "zupełnie niepotrzebnie zabraliśmy na męski wypad kogoś, kto jest mały i nie daje sobie rady w trudnym terenie", za co usłyszał uprzejmą prośbę od Brzdąca żeby się "zamknął".

Wyjaśniałem, rozmawiałem, tłumaczyłem, uspokajałem, łagodziłem najlepiej jak umiałem mając jednocześnie świadomość, że wszystkiego nie wyjaśnię, nie wytłumaczę i nie załagodzę. Ale przynajmniej sumienie miałem czyste bo spróbowałem.

Poza tym zdecydowanie częściej zawierali ze sobą sojusze niż toczyli wojny. Jednoczył ich cel - na przykład lody albo jakaś atrakcja. I wtedy właśnie okazało się jak dobrze czasem czegoś nie usłyszeć. Bo kiedy nie słyszysz to nie reagujesz. A kiedy nie reagujesz to nie musisz niczego wyjaśniać. A jak nie wyjaśniasz to nie trzeba szukać żadnych argumentów. A więc zdecydowanie bardziej opłaca się nie słyszeć niż słyszeć. To zaoszczędza wiele czasu i energii.
Przykład? We Władysławowie mijamy tor gokardowy.

- Tato, możemy pojeździć - słyszę głos Starszego Brata choć oficjalnie go oczywiście go nie słyszę. Nie reaguję.

- Tato, możemy? - to z kolei Brzdąc.

Ja - cisza.

Przejeżdżamy, zostawiamy tor za plecami, temat zniknął. Oczywiście to działa wyłącznie w jedną stronę, głuchoniemy mogę być tylko ja. Chłopaki ze słuchem mają wszystko w porządku.

Kiedy usłyszeli, że idziemy nad morze - byli zachwyceni, choć tylko w połowie. Brzdąc w kilka sekund pozbył się całego ubrania, wciągnął piorunem kąpielówki i pobiegł szukać muszelek. Starszy Brat w tym czasie usiadł posępnie na drewnianej ławeczce i oznajmił, że nigdzie się nie wybiera. Nie namawiałem. Wiedziałem, że to nie ma sensu. Uporu nastolatka nie złamie żaden argument tylko czas. Z żalem zostawiłem Go na tej samotnej ławce a sam rozłożyłem koc i poszedłem dotrzymać towarzystwa Brzdącowi, który stawiał pierwsze kroki w rześkich falach Bałtyku. Skakał, piszczał, biegał wzdłuż brzegu jak szczeniak. Kiedy pstrykałem mu zdjęcia dostrzegłem, że Starszy Brat zmienia krótkie spodnie na kąpielówki. Po chwili podobnie jak brat skakał, krzyczał i zanurzał się w słonej rzucając wyzwania Neptunowi.

I ten obrazek zapamiętam na długo.

Podobnie jak ostatni odcinek podróży z Jastarni na Hel gdy złapał nas potworny deszcz. Przemoczony do suchej nitki chciałem go przeczekać pod dachem co wiązało się z ryzykiem, że nie dotrzemy do Helu na czas czyli do momentu odjazdu pociągu. Nie chcieli o tym słyszeć. Padło kategoryczne NIE. Chcieli jechać, chcieli osiągnąć cel bo wiedzieli, że dzieli ich tylko 12 kilometrów.

I dali radę. Cholera, wytrzymali. Dojechali. Udało im się.

Spełnieni i zadowoleni z błyskiem w oku stanęliśmy do wspólnego zdjęcia.

- Mogę się wyrazić? - zapytał Brzdąc.

- Tak? - ale więcej w tym słowie było obawy niż zgody.

- Kurwa, ale pojechaliśmy - rzucił szybciutko nie dostrzegając mojej bladej twarzy na której
zaskoczenie mieszało się z rozbawieniem.

Nie wiem skąd on zna takie słowa, ale trzeba przyznać, że miał rację.