Potok swobodnych myśli i zaproszenie do rozmowy. Trochę na wesoło, trochę na poważnie, ale przede wszystkim szczerze. O wielkich sprawach Małych Ludzi z męskiego, a dokładniej tatowego punktu widzenia.

środa, 12 sierpnia 2015

Mały człowiek może więcej.



Torby wypchane do granic możliwości. Każda ważona starannie bo przecież limity są i nikogo ulgowo traktować nie będą. Na liście koniecznych rzeczy do zabrania dmuchane, lekko już wyeksploatowane kółko z myszką Miki i psem Pluto, rękawki z Zygzakiem McQuinnem( to z kolei najnowszy zakup) i okularki, te z delfinem i te bez. Brzdąc prosił jeszcze o maskę, rurkę i płetwy, ale na szczęście zapomniał sobie o nich przypomnieć a kiedy już to zrobił rodzina była w samolocie i bezradnie rozłożyła ręce.

Wymyśliłem sobie, że na tych wakacjach nauczę Brzdąca nurkować. Wody nie bał się już od dawna choć początki miał pewnie takie jak wszystkie inne brzdące.... "Auuuu, szczypie!!!! Nie będę mył włosów!!! Tatooo, podaj ręcznik, szybkooooo, moje oczy!!!! Auuuuuu."  Udało mi się go przekonać, że woda z prysznica krzywdy zrobić nie może a pieczące oczy na basenie to rzecz ulotna. Zadziałał niewinny emocjonalny szantaż i delikatne wejście na małoletnią, ale w pełni męską ambicję. Powiedziałem, że basen na który bardzo chciał pójść jest dla dużych i dzielnych chłopaków i tam wszyscy od razu po kąpieli muszą umyć włosy. Może tego nie zaakceptować i ja to zrozumiem, ale w takim przypadku na basen wejść nie może. Puściłem oko do starszego Urwisa a kiedy już byliśmy na przebrani w kąpielówki namówiłem go żeby zilustrował moją wypowiedź z reklamowym uśmiechem na ustach. Brzdąc podszedł do tego nieufnie, potrzebował nieco więcej czasu do namysłu niż reszta dzieciaków, ale decyzję kiedy wejść pod prysznic podjął samodzielnie i dzięki temu sam ujażmił stres, okiełznał strach i miał poczucie zwycięstwa.
Z nauką nurkowania było inaczej to znaczy trudniej. Po pierwsze woda była "posolona", po drugie "fale atakowały", po trzecie "co zrobić z nosem"? Przekonywałem, że woda słona jest tylko na początku, tłumaczyłem, że fale pomagają się unosić, instruowałem. w końcu, że nos się ściska, nie puszcza a oczy pod już wodą można bezpiecznie otworzyć i ma się z tego dużą frajdę. Ale jak się okazało do tego była jeszcze bardzo daleka droga.

 Brzdąc otwierał szeroko usta, robił powolny, ale łapczywy wdech, wydymał policzki i już, już miał się zanużyć, już zbliżał brodę do powierzchni wody, gdy nagle niczym silnik odrzutowy wyrzucał z siebie powietrze mówiąc "Nie, nie dam rady. Boję się. Mogę się bać?"

To może zrobimy inaczej - podjąłem ostatnią próbę. - Wyobraź sobie, że morze jest wielką wanną a ty przecież lubisz naszą wannę. I często się w niej zanurzasz, prawda? No właśnie. Zobacz, wystarczy tylko na chwilę zanurzyć w tej wielkiej wannie nie całą głowę, ale tylko twarz. Spokojnie, masz na sobie okularki, tak, dobrze, zaciśnij nos, ok? No i teraz powoli, powoli pochylaj się w kierunku wody. Oooo, tak właśnie, powolutku. Jeszcze kawałek, Zuch chłopak! Jeszcze troszkę, BRAWO! Co, nie możesz? Boisz się? To nie jest wanna? Dobrze, możemy to zrobić później.

Biała flaga wywieszona. Tymczasowo, ale zawsze. Drobny element zawodu z powodu nieskuteczności własnych, tatowych metod. Nieco przygnębiająca świadomość, że małego strachu przed wielką wodą nie udało się okrążyć i zdławić choć ofensywa była zakrojona na szeroką skalę. Ale jednocześnie przekonanie, że Brzdąc wcześniej czy później sam sobie poradzi...tylko czy zdąży przed Aquaparkiem? No właśnie, była przecież presja czasu, był termin, konkretna data wyjazdu do
miejsca gdzie nurkowanie bardzo się przyda. Co robić????

Jak się okazało wystarczy czekać. Czekać i patrzeć. Czekać, patrzeć i nic nie robić.

W pewnym momencie pojawiła się na horyzoncie Cristina. Lat 4-5 szczupłej budowy ciała, oczy piwne, włosy długie i proste, zęby białe, uśmiech zniewalający. Jezyk? Wyłącznie obcy. Kiedy pewnie przecinała swoim zwinnym ciałem taflę wody zerknąłem na Brzdąca i zobaczyłem, że on także zerka. Odurzenie trwałą chwilę, potem nastąpiło otrzeźwienie i działanie. Rzucił w diabły wiaderko, łopatkę i stojący ledwie na fundamentach piaskowy zamek i chlup do morza.

Ich wzrok się spotkał. Cristina wyszczerzyła zęby i dawaj nura pod wodę. Patrzę na Brzdąca i czytam jak z otwartej książki: "Ale jak to tak nurkować? Od razu? To tak można?" Wybiega z wody i kurs na leżak. Porywa okulary, zwrot lewo na burt 180 stopni i cała naprzód do Cristiny. Samodzielnie wciągnął okulary mimo, że niemal zawsze prosił o pomoc. Poczekał na Cristinę, zmroził, albo przynajmniej próbował zahipnotyzować wzrokiem i wyczekał aż znowu mała syrenka pójdzie pod wodę. Gdy to zrobiła - nie zwlekał ani chwili. Zanurzył się raz, zanurzył i drugi. A potem trzeci, czwarty i tak dalej. Nur za nurem. Po każdym wynurzeniu posyłał szeroki uśmiech, ale nie do mnie, żebym podziwiał czy docenił jego dziecięcy trud i ogromny postęp, ale do Cristiny by z kolei ukraść jej uśmiech. Patrzyłem na te wodne popisy z radością i ulgą choć tatowa ambicja troszkę była zraniona. 

Bo przecież nagadałem się i natłumaczyłem. Byłem oazą spokoju i ogrodem cierpliwości. Chciałem być trenerem - zostałem finalnie obserwatorem.  Nauczyła go nurkować dziewczynka, która nie umiała słowa po polsku, ale znała jego dziecięce obawy. W jednej chwili stała się dla niego najlepszym, bo wiarygodnym nauczycielem. A ja zrozumiałem, że nawet jak będę najbardziej zaangażowanym tatą na świecie to i tak przegram z kobietą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz